Tak mówi o sobie Sandy Bates, postać w którą wcielił się Woody Allen. W filmie widać silne elementy biograficzne Woodego, więc w jakimś stopniu (chyba znacznie większym niż zazwyczaj) gra siebie samego. Ludzie w tym filmie są karykaturalni. Odnoszę wrażenie że Allen tak właśnie postrzega bądź postrzegał swoich fanów. Chyba drażniło go to, że cokolwiek by nie zrobił każdy uznawał to za genialne i intelektualnie wzniosłe. Męczyła go popularność - to że każdy zaczepiał go na ulicy mówiąc "widziałem wszystkie twoje filmy!". Mimo że jest to niewątpliwie miłe, gdy jest przedstawione w takim natłoku i z taką częstotliwością widać, że może zmęczyć. A także ten cytat, który przewija się przez film niemal bez przerwy "Uwielbiam twoje filmy, zwłaszcza te starsze, śmieszniejsze!". Tego Woody chyba nie mógł znieść. Wiele osób nie dostrzegało jego filmowej ewolucji. Patrząc na jego filmografię ewidentnie widać, że we "Wspomnieniach..." robi aluzję odbiorcom względem jego pierwszego dramatu "Wnętrz" i może także "Manhattanu", w którym humor komediowy trochę się zmienił od czasu wcześniejszych jego filmów.
Film wydał mi się ukrytym protestem Allena przeciwko odbiorcom jego filmów. Nie do końća jednak jest to historia porywająca. Czułem się tak samo zmęczony jak Sandy Bates w gronie swoich fanów. Wg mnie trochę poniżej oczekiwań. Na szczęście zaraz po tymf filmie rozpoczął się znakomity okres w twórczości Allena. Mam na myśli serię 15 filmów z Miią Farrow :)
psztyczek w nos dla fanów.
też pewnie jak bym go spotkał to bym rzucił to "widziałem wszystkie twoje filmy" (śmiech).
jest coś w tym, że wole jego komedie (nie te pierwsze) niż dramaty nie dlatego, że dramaty robi złe, tylko że marnuje czas na nie, zamiast zabawiać.
film się będzie nadawał do puszczenia po śmierci Woodiego (oby nie szybko) jako podsumowanie.