Recenzja filmu

Jade (1995)
William Friedkin
David Caruso
Linda Fiorentino

Gdy 2+2=3...

"Jade" to bez wątpienia film ciekawy. Przynajmniej dla kogoś, kto chociaż trochę interesuje się kinem. Uznany w filmowym światku "kucharz" Friedkin starannie dobrał składniki i za 50 mln dolarów
"Jade" to bez wątpienia film ciekawy. Przynajmniej dla kogoś, kto chociaż trochę interesuje się kinem. Uznany w filmowym światku "kucharz" Friedkin starannie dobrał składniki i za 50 mln dolarów stworzył potrawę, która w założeniu miała być prawdziwym rarytasem.

W zamyśle historia rzeczywiście wygląda bardzo zachęcająco. Znany z dekadenckich upodobań i rozwiązłego trybu życia milioner zostaje zamordowany w swojej posiadłości, a wszystkie ślady wskazują na udział w zbrodni luksusowej prostytutki (dziwnie podobnej do policyjnej psycholog Triny Gavin (Linda Fiorentino)). Przydzielony do sprawy prokurator Corelli (David Caruso) ma nie lada problem, gdyż z Triną łączy go coś więcej niż służbowa znajomość. Nie do końca jest także pogodzony z faktem, że w swoim czasie wyszła ona za jego przyjaciela, wziętego adwokata Matta Gavina (Chazz Palmintieri). Na dokładkę musi jeszcze współpracować z detektywem Bobem Hargrovem (Michael Biehn), z którym nijak nie może się dogadać. Mamy więc brutalne morderstwo, policyjne śledztwo, tajemniczą kobietę oraz miłosny trójkącik.Czy przyrządzone z takich składników danie może być złe ? Trudno się dziwić, że studio liczy na krociowe zyski, a bańkę oczekiwań napędza jeszcze reżyser ogłaszając, że stworzył dzieło swojego życia.

Zderzenie z rzeczywistością było dla "Jade" bardzo bolesne. Potrawa nie posmakowała ani krytykom, ani widzom, zarobiła ledwo 10 mln, zrobiła furorę na Złotych Malinach, a przy okazji "zamroziła" także kilka aktorskich karier. Jak do tego doszło?

Odpowiedź na to pytanie jest trudna. Przede wszystkim dlatego, że "Jade" na pierwszy rzut oka jest filmem wykonanym jak najbardziej poprawnie. Niewiele można zarzucić reżyserii Friedkina czy zdjęciom Bartkowiaka. Także muzyka Jamesa Hornera jak zwykle nie zawodzi. Ponarzekać można na nominowany do złotej maliny scenariusz, ale także tutaj nie jest tragicznie. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że rodził się on w bólach i drastycznie zmieniał swoje oblicze wraz z cyklem produkcyjnym filmu. Owszem, czasem akcja się wlecze, a dialogi usypiają, ale wiele innych scen zostaje w pamięci i ożywia zwolnione wcześniej tempo.

To, co naprawdę zaszkodziło temu filmowi, to obsada. David Caruso i ludzie, którzy go promowali, bardzo się przeliczyli. Zdobywszy sporą popularność w TV, aktor ten miał w 1995 roku płynnie przejść do grania głównych ról w kinowym segmencie i pociągnąć "Jade" oraz kręcony w tym samym roku "Pocałunek Śmierci" ku wielkim sukcesom. Nic z tego nie wyszło. Obydwa filmy zrobiły klapę, a Caruso zaliczył dwie nominacje do Złotych Malin i wrócił do TV, żegnając się z wielkim kinem na 5 lat. Ludzie od castingu popełnili podstawowy błąd, utożsamiając sympatię dla aktora z sympatią dla granej przez niego postaci. Caruso był bowiem znany szerszej publiczności wyłącznie jako serialowy bohaterski policjant. Gdy na miarę swoich możliwości, zagrał tajemniczego prokuratora uwikłanego w mroczno-erotyczne śledztwo, nie przekonał nikogo. Nie mógł. Gdyby ktoś sięgnął po ten film dzisiaj, to jego dezorientacja byłaby podobna jak kilkanaście lat temu, gdyż Carusa zna zapewne z "CSI:Miami". Jeśli nie zna go w ogóle, to i tak będzie miał nieodparte wrażenie, że coś tu po prostu nie pasuje (testowane na znajomych i rodzinie).

Moim zdaniem błędem był także angaż Lindy Fiorentino, która do roli femme fatale pasuje średnio, a do finezji Sharon Stone z pierwszego "Nagiego instynktu", pomimo szczerych chęci, nawet się nie zbliża.

Na drugim planie jest już lepiej. Na uwagę zasługuje szczególnie Michael Biehn, który chociaż gra trochę zbyt intensywnie to jednak udowadnia, że odnajduje się także w repertuarze innym niż Cameronowe sf.

Czy warto ten film zobaczyć? Moim zdaniem tak. Nie jest to jednak zapomniany klasyk od dobrego reżysera, lecz niestety jeden z filmów, które mu nie do końca się udały. Tak jak w kinie B czasem trafia się perełka tak i w pierwszej lidze trafia się coś słabszego. Z filmem jest jak z potrawą. Wystarczyć pomylić jeden składnik i danie chociaż najprawdopodobniej jadalne nie będzie smakowało tak, jak powinno. Ja jednak szczerze zachęcam do seansu, gdyż widziałem tysiące filmów, a "Jade" nawet po tylu latach całkiem dobrze pamiętam i miło wspominam, czego o setkach innych obrazów powiedzieć nie mogę.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Był okres, gdy Joe Eszterhas należał do grona najbardziej rozchwytywanych i najlepiej opłacanych... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones